Nie
podobało jej się, może i była marudna ale wypad do dziadków na
całe wakacje był wybitnie chybionym pomysłem. Prawie dwa miesiące
spędzone z rozczulającą się nad „biednym Tomusiem”
babcią
Jadzią i non stop ganiającym ją i poszturchującym dziadkiem
Eustachym. Nic jej nie wychodziło. Żaden nawet najmniejszy rysunek.
Tu pies miał głowę jak balon, tam kot łapy jak główki od
szpilek, skrzydełka jej cudnych słowików przypominały bardziej
niezgrabne kurze skrzydła, które na potęgę wcinał jej głupi
starszy brat. Jedyną pocieszająca perspektywą było myślenie jak
będzie wyglądała jej nowa szkoła. Nadzieja na znalezienie jakichś
miłych znajomych, a może nawet przyjaciół...
-
Liduś! Liduś chodź z dziadkiem na grzyby! Trzeba kurek nazbierać
bo biednemu Tomusiowi do jajecznicy nie starczy! - z kuchni dało się
słyszeć głos babci.
-
Tomusiowi to do jajecznicy przydało by się dodać arszeniku –
mruknęła pod nosem szatynka, niechętnie wstając z hamaka
zawiązanego między dwoma wielkimi słupami werandy, które mimo
przegnicia, jakimś cudem utrzymywały jeszcze dach domku.
-
No chodź Lidka, choć! – ponaglił dziadzio.
Mężczyzna
był ubrany w gumiaki mimo prawie czterdziestu stopi w cieniu. Stał
przy drewnianej bramce wrośniętej w żywopłot okalający całą
działkę rodziców Barnaby. Eustachy zapiął swoją niebieską
ortalionową kurtkę i strzepał z fioletowych sztruksów niewidoczne
pyłki.
-
Nie będzie dziadkowi gorąco w tym wszystkim? - zapytała Lid, pocąc
się od samego patrzenia.
-
Nie sądzę, w lesie jest zawsze chłodniej niż na działce –
wzruszył ramionami brodacz.
-
A pójdziemy przy okazji na lody? - spytała z nadzieją wnusia,
wychodząc za bramkę.
-
Chyba sobie żartujesz, babcia gotuje obiad.
-
Niech no zgadnę, znów panierowana pierś z kurczaka, brukselką i
sałatką z pora – zapytała znudzona.
Babcia
nie była jakąś wirtuozką gotowania ale ulubione potrawy „Tomusia”
przyrządzała idealnie w przeciwieństwie do jej ulubionych dań nie
różniących się wcale tak bardzo od „tomusiowych”. Ale
ponieważ prosiła o nie ona, a nie pupilek babuni no to guzik
dostawała. Albo jedzenie było po prostu nie dobre albo babcia
skwapliwie jej odmawiała co chyba jeszcze bardziej ją denerwowało.
-
Skąd wiedziałaś? – ucieszył się dziadzio – no widzisz jaka z
ciebie mała wiedźma. Tylko nie zamieniaj mnie w żabę bo babcia
nie jest księżniczką to mnie nie odczaruje – zarechotał, a Lid
znów coś ukłuło w sercu.
Nie
cierpiała chodzenia po lesie, a już zwłaszcza ze stale
upominającym ją dziadkiem. „gdzie idziesz?”, „jak stoisz?”,
„patrz kopiec mrówek zaraz cię, która ugryzie w tych japonkach”
„o pacz rów, daj dziadziowi rękę bo do niego wpadniesz”, „czy
nie umiesz szybciej przebierać tymi szkitkami”, „jak tak się
będziesz ociągać to do nocy nie skończymy”, „aleś ty chuda
nawet wilk by się tobą nie najadł”... i tak w kółko. Ani
chwili by mogła spokojnie pomyśleć, ponapawać się pięknem
przyrody, a choćby i starym gawronem, który przysiadł na... „nie
patrz tak długo na kruka bo ci oczy wykole”.
Wreszcie
po godzinie, użerania się z Lid, dziadzio zdecydował iż najwyższy
czas wracać bo mu „wróbelki zaćwierkała” (a konkretnie
dzwonek w telefonie), że babcia skończyła przygotowywać obiadek i
należy czym prędzej wracać. Jedenastolatka wróciła więc na
główną ścieżkę i powlokła się wraz Eustachym ku zbudowanemu
jeszcze za komuny betonowemu klockowi z oknami i drewnianym dachem, z
którego sterczał lekko przekrzywiony na zachód, zbudowany z
czerwonej cegły ukradzionej z jakiejś innej budowy, niewysoki
komin. Wymieniona trzy lata wcześniej blacho-dachówka oślepiała
odbitymi do siebie letnimi promieniami słońca.
-
A wiecie że rodzice z Hiszpanii dzwonili – powiedział Tomek
rozparty na hamaku jak basza – mówili, że jest super tylko ciut
gorąco, mamie wczoraj ukradli okulary...
-
To smutne – rzekł Eustachy rozpinając kurtkę i siadając do
stołu – Liduś rozstaw z babcią stół.
-
A Tomek nie może? - zaoponowała zmęczona spacerem dziewczyna.
-
Nie, bo ty stoisz, a ja leżę i zanim wstanę to ciut minie –
odparł leniwe okularnik.
-
No ale kontynuuj, jak tam u nich poza okularami? – dziadzio
przestał zwracać uwagę na wnuczkę i zajął się dowiadywaniem co
tam się dzieje w dalekiej Hiszpanii.
***
Była
noc. Całą działkę łącznie z domkiem spowił mrok. Z dachowego
okna spoglądał na Lidię samotny, biały krąg księżyca
rozpraszając nieco lepką ciemność jej części pokoju. Po drugiej
stronie czarnej ściany leżał pochrapując Tomasz. Dziewczyna
zsunęła grubą puchową kołdrę, po czym wstała i zabrawszy przy
okazji parę kartek papieru ostrożnie otworzyła okno a następnie
wdrapawszy się na wąziutki parapet wyszła na dach. Noc była
śliczna, tysiące gwiazd świeciło z taką intensywnością jak by
dopiero co zostały stworzone. W bezmiarze mroku gdzieś daleko w
lesie rozbrzmiało głuche wycie, a potem dołączyło do niego
szczekanie z sąsiednich działek. Pewnie jakiś bezpański pies
szedł drogą budząc stale czujnych pobratymców – pomyślała
szatynka siadając wygodnie na basze falistej. Na zewnątrz nieco
powiało ciepłym letnim wiatrem od strony sporego, widocznego z
dachu chatki jeziora. Jezioro z jakiegoś powodu nazywano Czarnym
chodź zwykle kwitło na zielono i nikt nie próbował się w nim
kąpać. Większość osób znacznie bardziej wolała w nim łowić
ryby lub w najgorszym upale moczyć nogi ale nic więcej tylko
właściwie żaden mieszkaniec wioski nie umiał wytłumaczyć czemu.Lid
przy nikłym świetle księżyca poczęła rysować coś jakby mapę
nieba z gwiazd, które widziała w oddali.
Powoli z ostrożnie postawionych kropek zaczął wyłaniać się
obraz czegoś jak by głowy jelenia. Cichy szmer na dole, a potem
dźwięk tłuczonego szkła spowodował, iż dziewczyna porzuciła
rysowanie i migiem wróciła na strych. Zamknęła okno i zeszła po
skrzypiących, drewnianych schodach na dół starając się po drodze
nie zabić o porozkładane wszędzie dywaniki. Za oknem coś walczyło
z wystawionym na podjeździe workiem śmieci. Dziewczyna ostrożnie
otworzyła ciężkie mosiężne zasuwki, po czym wyszła na betonowe
schodki by zobaczyć co się dzieje. W ciemności ponownie coś
zaszeleściło. Szatynka podeszła bliżej. Na podjeździe stworzenie
przypominające lisa usiłowało rozszarpać zamknięte w torbie
śmieci. Zwierz widząc Lidię zasyczał niczym wąż, a następnie
nastroszył dziwne świecące w ciemności czerwone błony. Soczewki
w oczach stwora również zapłonęły złowieszczo. Wtem dało się
słychać trzaśniecie drzwi, a potem zdyszany głos dziadka.
- A pudziesz ty w
diobły! - na te słowa lis momentalnie zwinął kołnierz, po czym
zniknął w dziurze między deskami płotu okalającego działkę –
Lid co ty tu po nocy robisz? Nie wiesz, że wściekłe lisy tracą
strach przed ludźmi? - ofuknął ją Eustachy – chodź, wracamy do
domu – złapał ja mocno za rękę i pociągnął w kierunku
chatki.
- C-co? - dziewczyna
jak by wyrwana z transu w końcu oderwała wzrok od parkanu i
zerknęła na dziadka – t-tak już, jużidę.
-
Może jesteś głodna Lid albo pić chcesz? - spytał uprzejmie stary
Ramieński gdy zamykał za dziewczyną drzwi.
-
Nie dziadku nie trzeba - odparła szatynka ale mężczyzna zdawał
się jej w ogóle nie słuchać.
-
Zaraz zrobię ci kanapeczkę i dam soku na pewno chcesz pić -
powiedział, podchodząc do kuchenki i szukając w szafce nad nią
soku pomarańczowego - Lid chcesz z czerwonej pomarańczy?
-
Dziadku ale ja już mówiłam, że...
-
To dam ci ze zwykłej, cholera wie co tam w tej czerwonej jest a nóż
jakieś GMO albo inne siu-bździu - a mówiąc to zaczął nalewać
jej do najbliżej leżącej w zlewie czystej szklanki.
Lid
westchnęła i poczekała aż Eustachy skończy, po czym odebrawszy
od niego naczynie zabrała się do picia bezsmakowej cieczy.
-
Jeszcze kanapeczka - powiedział staruszek sięgając do chlebaka.
-
Nie, dziadku na prawdę sam sok mi wystarczy - zapewniła kładąc
swą drobną zimną rączkę na jego dłoni.
Mężczyzna
zerznął na nią badawczo ale odpuścił.
-
No niech ci będzie ale teraz zmykaj do łóżka bo ręce masz jak
lody.
Mała
cmoknęła go w szorstki pucołowaty policzek, po czym pognała na
girę zostawiając sok na szafce pod kuchennym oknem. Zegar wybił z
lekkim zgrzytem zardzewiałych trybików pierwszą ale Lid już tego
nie słyszała. Tylko dziadek wracając do swego pokoju zerknął
jeszcze na lokalną gazetę gdzie widniało kolorowe zdjęcie
jakiegoś harcerzyka, który dwa dni wcześniej w czasie burzy na
jeziorze zdołał się utopić.
***
-
Tomasz pospiesz się wszyscy chcą do toalety potem się ogolisz! -
wołała babcia, tupiąc jadowicie zielonym kroksem o jeden ze swych
cudnych, szmacianych, kupionych na pchlim targu dywaników.
-
To on ogóle ma coś do golenia prócz własnego ego? - spytała
złośliwie zielonooka znosząc ze strychu zestaw do nurkowania na
który składała się pożółkła od słońca fajka i stara
niebieska maska.
-
Jak byś nie zauważyła to mam! - warknął zza drzwi jej brat.
-
Och nieb kłóćcie się, jest taki piękny dzień - poprosił
Eustachy zbierając do kupy wszystkie ręczniki.
W
końcu Tomek raczył opuścić łazienkę i pani Ramienska z domu
Tkacz mogła zabunkrować się w toalecie by oprócz zwykłych
czynności fizjologicznych zająć się upinaniem siwych włosów w
niebotyczny kok. Jej wielkie, grube, plastikowe okulary wraz ze
sztuczną szczęką odpoczywały chwilowo na parapecie gdy walczyka
ze starą drewnianą szczotką.
-
Babciu szybciej bo nam zajmą najlepsze miejsca nad jeziorem! -
wolała Lid dmuchając jedna z trzech gumowych piłek.
-
Już, już zaraz - odpowiedziała Jadzia wylatując z toalety by
uciszyć wyjący w kuchni czajnik i przygotować herbaty wszystkim do
zaśniedziałego, miedzianego termosu.
Tymczasem
łazienkę po cichu zajął dziadek uniemożliwiając na jakiś czas
babci dokończenie porannej toalety.
Wreszcie
po kolejnych dwudziestu minutach cała rodzinka wysypała się z
domku. Eustachy zamknął drzwi na ciężki mosiężny klucz i mogli
wyruszyć nad wodę. Droga do jeziora prowadziła po ubitej
drewnianymi kołami wozów szutrowej drodze z dwoma głębokimi na
około pół metra koleinami, w których zalegały wieczne kałuże
schnące tylko w trzydziestostopniowym upale. Na całej długości
drogi po obu stronach kolein rosły przybrudzone kurzem drobne
krzewinki miedzy innymi uwielbiane przez Tomka maliny i kochane przez
Lid poziomki. Ciężkie fioletowe jagody cieszyły się zaś
zainteresowaniem dziadków, którzy skutecznie opóźniali dotarcie
do celu ciągle po nie sięgając. Wychodząc z domku droga zakręcała
wpadając w trasę przeciwpożarowa, a potem zjeżdżała w las w
kierunku terenu wycinki sosen i szkółki leśnej. Idąc miedzy
drzewami nagle Lid dostrzegła jakiś ruch w gęstej trawie opodal
dogorywającego stawiku, w którym to Eustachy jeszcze za swych
młodzieńczych lat łowił ryby. Podbiegła tam, a za nią podążył
jak zawsze rozczochrany pan idealny.
-
Co tam masz Lid? - spytał zaglądając zielonookiej przez ramię by
zobaczyć, czmychającego do ukrytego za niewielkim wałem płytkiego
bagienka, zielonego płaza.
-
To chyba była tylko żaba - odparła dziewczyna, wracając na
ścieżkę.
Po
jakimś czasie w końcu nasi milusińscy dotarli nad spore
piaszczyste jezioro skryte między wiekowymi modrzewiami i
rozłożystymi wierzbami plączącymi. Pomimo skwaru jaki lał się z
bezchmurnego nieba na plaży nie było jeszcze ani jednego
wczasowicza.
- Oho, pewno do
sklepu pojechali albo na bazar – zawyrokowała babcia Jadzia
rzucając na pomieszany z glebą brudny szary piach swój nowiutki
ręcznik w pomarańczowe pasy.
Za
nim poleciał, zielony ręcznik Lid, czerwony Tomka i drugi w żółte
pasy dziadkowy. Niebieska piłka także niebawem znalazła swoje
miejsce w przybrzeżnych szuwarach. Gdzieś opodal zrujnowanego,
drewnianego pomostu zakwakała tłusta kaczka. Wszechogarniającą
przyjemną ciszę przerywały rzadkie pobzykiwania złośliwych
komarów. Jako pierwszy spokojną taflę jeziora zmącił
rozczochrany łeb Tomasza, a zaraz za nim do wody wszedł poprawiając
swe liczne fałdki jego dziadek. Babcia rozłożyła sobie aluminiowy
leżak, po czym postawiwszy go na słońcu zajęła się opalaniem.
Lidia chwilę walczyła z fajką aby odczepić ją od maski i móc
popływać sobie nieco krytą żabką bez wdychania kurzu z wnętrza
pożółkłego plastiku. Pod wodą stado drobnych okonków zmieszało
się w trakcie ucieczki przed ludzkimi ciałami z ławicą małych
krasnopiórek ukrywających się gdzieś w pobliżu paru większych,
kwadratowych kamieni pochodzących zapewne z fundamentów pobliskiego
tartaku. Gdzieś za jedną z tych nietypowych skał urządziły sobie
polowanie na ważki dwa młode szczupaczki. Głośne chlupnięcie
odstraszyło je jednak. Lid wynurzyła głowę akurat by zobaczyć
jak Tomek ponownie wspina się na Eustachego by skoczyć na bombę w
głębszą część akwenu, bowiem piaszczysta i płytka część
jeziora po nie całych dziesięciu metrach kończyła się nagle
rowem ukształtowanym zapewne przez któryś z lądolodów, które
stworzyły wiele podobnych zbiorników wodnych w okolicy.
- Ej! Ja też chcę!
- zawołała zielonooka do brata.
- No to chodź! -
odparł ze śmiechem dziadek.
Młoda
podpłynęła do niego, a następnie wylazłszy mu na ramiona
naciągnęła porządniej maskę i skoczyła. Najpierwzobaczyła
chmarę seledynowych bąbelków, które z prędkością błyskawicy
zwiały ku powierzani, a potem ujrzała podwodną łąkę pełną
powykręcanych ciemnozielonych wodorostów znikających gdzieś w
mroku głębiny. Pośród nich kryły się pojedyncze większe
karasie. Lid obróciła się by zobaczyć, że dziadzio stoi na
jednym z fundamentów, po czym się wynurzyła.
- No i co tam
ciekawego pod wodą Lid? - zagadnął Eustachy, pomagając wnukowi
ponownie na siebie wleźć.
- Trochę ryb,
mnóstwo glonów i jakoś tak ciemno, mętnie – zdała relację
dziewczyna poprawiając maskę i łapczywie chwytając powietrze
przez usta.
- Trudno się
dziwić, mało kto tam pływa – rzekł staruszek – Gotowy Tom?
- No ba, że gotowy!
– zawołał chłopak, mocno odbijając się od ciała starszego
mężczyzny, a następnie znikając w głębinie przeraźliwie przy
tym chlupiąc.
- Oj Tomaszu –
Eustachy ze śmiechem zakrył twarz.
Przez
moment ku górze wypływały same bąbelki. Lid i wąsacz patrzyli na
to z zadowoleniem ale po chwili dotarło do nich, że coś się
dzieje gdy w miejscu gdzie zniknął szatyn woda zaczęła się
kotłować.
- Tomek! - zawołał
dziadek ze swojego miejsca, a Lid w mig zanurkowała by sprawdzić
jakie wydarzenia mają miejsce pod powierzchnią.
Po
zniknięciu zasłony z pęcherzyków powietrza dziewczynie ukazał
się najpierw wijący się niczym piskorz brat, a w kolejnej chwili
dostrzegała, iż coś trzyma chłopaka za stopę kryjąc się w
wodorostowym dywanie. Na początku zielonookiej wydało się, że ten
idiota zwyczajnie się w nie zaplątał ale potem dostrzegła
poszarpaną, wydającą się być zieloną przez barwę wody, koszulę
oraz kilka opuchniętych, owiniętych wokół kostki szatyna,
brudnych jakby spalonych palców. Dziewczyna zamachała nogami by
podpłynąć bliżej i choćby spróbować rozluźnić uścisk
nieznanej ręki. Nastolatek kopał jak opętany próbując ze
wszystkich sił dostać się do zbawiennej powierzchni. Nic jednak
nie pomagało. Napuchnięte zimne łapsko nie puszczało, a wręcz
zdawało się, iż usiłuje wciągnąć swą ofiarę w głębiny.
Nagle spomiędzy wodorostów wyjrzała para zbielałych
wytrzeszczonych oczu umieszczonych w bladej niczym papier twarzy z
owiniętymi dookoła uszu i szyi rzadkimi, rudymi kłakami. Na piersi
dziwa co jakiś czas połyskiwała zaśniedziała lilijka. Jedno
spojrzenie w te puste, martwe, czarne źrenice spowodowało, iż
monstrum momentalnie puściło chłopaka i znikło w szalonym pędzie
między podwodnymi trawami. Wyglądało więc na to, iż monstrum po
prostu się czegoś przestraszyło. Ale czego i czemu? Tego Lidia nie
wiedziała. Po chwili do rzeczywistości przywołało ją mocne
szarpnięcie za włosy. To dziadek zdecydował się w reszcie
interweniować wyciągając oba wnuczęta na piaszczystą mieliznę.
Dopiero teraz Lid dostrzegła sine ślady na kostce brata.
- Co się stało!? -
zawołała babcia, podbiegając do ich trójki i w rozpędzie gubiąc
gdzieś w krzakach książkę.
- To chyba –
zaczął dziadek – była porzucona sieć – rzekł spoglądając
na utykającego Tomka, który usilne starał się pomimo bólu
zachować kamienną twarz.
- Ale ciągnęła
jak by żywa była – stęknął gdy został posadzony na leżaczku.
- Pewno sporo ryb
było w środku – odparła babcia oglądając opuchliznę – A ty
co widziałaś Lid? Lid? - dziewczyna nadal stała w wodzie do kostek
i patrzyła na drugi brzeg akwenu zupełnie nie obecna – Halo, Lid!
Wyjdź z wody – poprosiła babcia podchodząc do niej i kładąc
jej dłoń na ramieniu.
- Co? - młoda
odwróciła się w kierunku białowłosej i zajrzała głęboko w jej
starcze brązowe oczy.
- Pytaliśmy coś ty
ta widziała, znaczy się pod wodą?
- Wydawało mi się,
że rękę ale teraz już sama nie jestem pewna – rzekła po chwili
namysłu – może faktycznie to była tylko sieć – ale gdy tylko
zamknęła oczy ponownie w głowie pojawił jej się obraz tych
przerażających, białych ślepi.
Dziadkowie
wymienili badawcze spojrzenia i zajęli się opatrywaniem kostki. Od
strony wsi powiał zimny ostry wicher, a na niebie pojawiły się
pierwsze, ciemne chmury niczym brzuchy zionących ogniem smoków
zwiastujące nagłą zmianę pogody.
- Lepiej chodźmy,
na burzę się zanosi – rzekł Eustachy pomagając Tomkowi wstać.
Babcia
zwinęła leżak, odnalazła książkę i wolnym krokiem ruszyła za
męską częścią rodziny w kierunku domku. Lid migiem zajęła się
ręcznikami oraz porzuconą w trzcinie piłką, po czym dogoniła
dziadków i wraz z nimi udała się w kierunku chatki by opatrzyć
pana idealnego oraz schronić się przed nadchodzącym deszczem.
***
- Chyba trza będzie
znaleźć nowe miejsce na kąpielisko – skrzywił się dziadek,
podając odpoczywającemu na bujanym fotelu Tomkowi kubek z gorącym
kakaem.
- Tak, może w
sąsiedniej wsi będą mieli jakieś jeziorko – zgodziła się z
nim babcia, odstawiając czyste naczynia do szafki.
- Babciu, czemu nikt
się nie kąpie na czarnym? - spytała w pewnym momencie Lid.
- Bo widzisz
wnusiu... – zaczęła Jadzia ze zbolałą miną.
- Spokojnie ja
opowiem – wtrącił się jej mąż siadając w drugiem z foteli i
zapraszając Lid aby usiadła mu na kolanie – dawno temu gdy ja i
babcia byliśmy jeszcze młodzi. Tak jakoś nie długo po wojnie
odbyły się tu zawody pływackie między rosyjskimi, a polskimi
oficerami. Od takie sobie ćwiczenia. Nie było tu wtedy jeszcze
chatki, a jezioro było aż do tego spadku co się zaczyna za płotem
co schodki wymurowałem w zeszłym roku – o dach z blachy falistej
uderzyła silna ściana ciężkiego zimnego deszczu - No i na
początku to wszystko było dobrze. Nasi sobie pływali wygrywając
wyścigi z tymi z armii czerwonej aż się wziął i zdenerwował ich
przełożony – zaskrzypiała gdzieś spróchniała deska - że jak
to polskich żołnierzy oni zwyciężyć nie umieją, a że był
pływakiem nie lada to wyzwał polskiego oficera na wyścig. Nasz
oczywiście się zgodził bo nie był tchórzem ale pogoda zaczęła
się wtedy psuć – grube, ciężkie krople poczęły pod wpływem
wiatru walić przeraźliwie w okna - Zwykli szeregowi starali się
uprosić obu zawodników by sobie odpuścili wyścig aż się pogoda
poprawi ale do tamtych nic nie docierało. Normalnienie jak grochem o
ścianę – dziadzio wyciągnął zza fotela butelkę wina z wiśni,
po czym odkorkowawszy pociągnął trzy solidne łyki nim wrócił do
historii – zimno się zrobiło, ciemno jak w nocy – gdzieś w
pobliżu chatki walnął piorun przecinając mrok jasnym błyskiem
upiornego, błękitnego światła - ale oni nic sobie z tego nie
robili. Sędzia wystrzelił z muszkietu i obaj jęli płynąc do boi
na środku akwenu, a kto szybciej, kto prędzej bolę okrąży i
wróci ten wygrany. Byli w połowie drogi do boi gdy trzasnęły
pierwsze pioruny. Żołnierze pochowali się między drzewami, ale
tamci nie zawrócili – na zewnątrz huknął grom wstrząsając
całym domkiem od fundamentów aż po dach - Oba garnizony jeszcze
nim tak zaczęło nawalić zwinęły się do sąsiedniego baru i o
zawodnikach kompletnie zapomnieli. No i na środku jeziora akurat w
bojkę przy, której byli, taki piorun walnął, że obu zabił na
miejscu, a wicher wiał taki, że ciała gdzieś w głębiny zniosło
– jak by na potwierdzenie w najbliższą domku brzozę walnęła
błyskawica tak silna, że wisząca pod sufitem samotna żarówka
zamigotała przestraszona ale na szczęście nie zgasła –
oczywiście jak burza ustała poszli ich podwładni szukać. Trzy dni
trwały penetracje jeziora ale nikogo nie znaleźli. Natomiast
czwartego dnia gdy już żołnierze mieli wyjeżdżać utopił się
syn właściciela baru, miał na szyi tak jak Tomek na kostce sine
ślady. Od tej pory nikt do jeziora nie wchodził i obawiam się, że
tak samo się skończy to z Trzcinowym.
- Ale tu przecież
żadnego takiego zdarzenia nie było – zaoponowała Lid.
- No właśnie,
niestety było – rzekła smutno babcia wyjmując spod stosu gazet
informacje o utonięciu jakiś miesiąc wcześniej jakiegoś
harcerzyka – widzisz? Utopce grasują, trzeba było ciał odnaleźć
i pochować, a teraz to tałatajstwo będzie ludzi dusiło.
- Co wy jej za
bzdury opowiadacie – oburzył się Tomasz – jakie tam utopce,
zwykła sieć! Nauka nie zna czegoś takie jak zombie ani tym
bardziej utopce.
Dziadkowie
jak na komendę westchnęli gdy kolejny piorun trafił w linie
energetyczną gasząc w domu wszystkie świtała.