czwartek, 5 stycznia 2017

DOM cz.1

Rok pański 2016
Do dużego pokoju na uliczce otynkowanych na biało jednorodzinnych domków zadzwonił leniwie samotny, szary telefon. Wysoka kobieta o grubym, blond warkoczu odebrała go bez najmniejszego wysiłku, podnosząc do ucha grafitową słuchawkę. Obok niej na starej wersalce leżał jej lekko otyły mąż drzemiąc słodko po ciężkim dniu pracy w gazociągach.
- Halo? - spytała.
- Dzień dobry miła pani Elu - po drugiej stronie ozwał się nieco zachrypnięty, męski głos.
- A to pan, panie Irku – uśmiechnęła się niebieskooka – słucham po cóż pan dzwoni?
- Chciałem państwa zaprosić na sobotę na obiad wie pani jak to zwykle...
- Tak, tak, mąż już wspominał jak tylko z pracy wrócił.
- To cudnie, czyli tak jak zwykle na szesnastą się mogę państwa spodziewać? - dopytał.
- Zgadza się. I bardzo dziękujemy, bo nie wyobrażam sobie robienia obiadu w tym bałaganie. Wie pan niby przeprowadzka była w zeszłym tygodniu ale tyle było pracy, że nie wszytko udało się rozłożyć.
- To całkowicie zrozumiałe pani Elu. Nie dziwie się. Dobrze w takim razie będę was oczekiwał – ucieszył się staruszek, po czym pożegnawszy się uprzejmie, rozłączył.
- Kto dzwonił? - ziewnął znudzonym głosem mąż Elżbiety, powoli podnosząc się do siadu.
- To tylko twój kolega z pracy. Przypominał o obiedzie.
- Irek?
- Zgadza się.
- A to dobrze – znów przymknął oczy – w ogóle za ile Tomek wróci z uczeni.
- Za godzinę – odparła spokojnie pani Ramieńska.
- A Lidia?
- Za pół...
- To może pojedź po nią do szkoły?
W tym momencie telefon ponownie zadzwonił wyświetlając numer sekretariatu szkolnego. Blondynka znów podniosła słuchawkę i ze zbolałą miną poczęła wysłuchiwać skarg i narzekań wychowawczyni jej córki oraz kategorycznego żądania przybycia jej osobiście.
- Co tym razem przeskrobała? - spytał leniwe Barnaba gdy jego małżonka odłożyła z westchnieniem słuchawkę.
- Wszystkie lustra w łazience rozbiła po tym jak jakiś chłopak połamał jej ulubioną kredkę – rzuciła ze zrezygnowaniem niebieskooka.

- Ułu... - sapnął - na szczęście w przyszłym roku pójdzie do innej szkoły – mruknął ojciec, podając żonie klucze od auta, po czym wracając w słodkie objęcia morfeusza.

***

Mały, biszkoptowy citroen zajechał na żwirowy parking przed betonową bryłą peerelowskiej podstawówki. Pani Elżbieta poprawiła swą niebieską spódnicę, sprawdziła czy zamknęła auto, po czym ruszyła ku brzydkim, porysowanym drzwiom budynku. Przekroczyła je bez trudu. Spiorunowała wzrokiem drzemiącego w dyżurce ciecia, a następnie powlokła się po niskich piaskowcowych schodkach na pięterko gdzie gabinet miała dyrekcja. Tłusta sekretarka obrzuciła ją przelotnym acz współczującym spojrzeniem rybich oczu, po czym czmychnęła do swojego pokoiku. Dyrektorka siedziała tyłem do wejścia i obserwowała parking. Dopiero trzaśnięcie drzwi spowodowało, iż wreszcie raczyła oderwać wzrok od brudnego okna.
- Ciesze się, że przybyła pani tak szybko – rzekła dobitnie niska blondynka o chytrym spojrzeniu świńskich oczek.
- Mogę wiedzieć skąd pewność, iż szkody zostały spowodowane przez moja córkę? Oraz czy nic jej nie jest?
- Stąd – odparła dyrektorka, wskazując na płytę – to nagranie sprzed łazienki dziewcząt. Jeśli pani sobie tego życzy możemy je razem obejrzeć.
- Podziękuję – warknęła pani Ramieńska.
- A co do zdrowia pańskiej córki zapewniam, iż prócz paru drobnych zadraśnięć nic jej się nie stało – po chwili kobieta podała Elżbiecie kwit z ceną za zwierciadła.
- Ile! - obie blond brwi uniosły się w górę.
- Tyle kosztowały nas te lustra. To drobne zadość uczynienie w porównaniu do zniszczeń.
Niebieskooka zgrzytnęła zębami.
- Czy mogę już zabrać córkę.
- Ależ oczywiście, chwilowo jest u pani psycholog. Radzę też poszukać córce jakiegoś dobrego psychiatry do nauki panowania nad gniewem – rzuciła na odchodne dyrektorka.
Elżbieta zabrała wykaz strat i wyszła bardziej wściekła niż stado szerszeni, którym jakiś jełop wsadził patyk w gniazdo.
Jak Ta baba śmiała sugerować, iż jej córka jest psychiczna!? Fakt, że Lid miała czasami wybuchy złości nie oznaczał od razu, iż coś jest nią nie tak – myślała schodząc na dół i kierując się ku gabinetowi psycholożki - Po za tym, to szkoła winna jest dopilnowywaniu bezpieczeństwa zarówno swojego mienia jak i mienia uczniów. Gdyby nie ta przeklęta kredka oraz huncwot, który ją złamał Lid nigdy by nie próbowała zrobić niczego takiego.
Wreszcie dotarła na miejsce. Otworzyła duże, obite miękką brązową dermą drzwi i weszła do środka. Wewnątrz pani Lusia, stara, chuda jak patyka pedagożka, wypytywała Lid czemu zniszczyła lustra, zaś dziewczyna z niewzruszona stanowczością odpowiadała jej, iż lustra same wybuchły gdy zaczęła płakać nad swym ulubionym kolorem.
- Lid, wracamy do domu – powiedziała miękko blondynka, kładąc córce dłoń na ramieniu – dziękuję za opiekę nad nią – zwróciła się do siwiejącej, od kilku dobry lat, szatynki.
- Nie ma problemu szanowna pani – odrzekła uprzejmie pani Lusia.
- Chodź Lid, zbieraj plecak – rzekła Elżbieta.
Zielonooka pokiwała głową, a następnie pożegnawszy się z psycholożką zabrała tornister i ruszyła za matką. Idąc korytarzem ze spuszczoną głową mała Lidia milczała wsłuchując się w tupot butów starszej kobiety.
- Powiedz mi i co ja mam teraz z tobą zrobić? – westchnęła matka, gdy miały stróżówkę nadal śpiącego stróża.
Dziewczynka nie odpowiedziała ino jeszcze bardziej spuściła wzrok.
- Nie możesz tak robić, nie wolno niszczyć żadnych rzeczy gdy jest się złym.
- Nie zniszczyłam ich – burknęła jedenastolatka – same wybuchły.
- Nie kłam! - nie wytrzymała wreszcie matka – nie kłam! Wielokrotnie już tłukłaś naczynia ze złości ale myślałam, że z tego już dawno wyrosłaś! - jej wrzaski zbudziły woźnego, który mimo wszystko wolał schronić się w głębi dyżurki niż wcinać w rodzinną kłótnię.
- To nie ja... – powtórzyła Lidia, powstrzymując więznące w gardle pierwsze oznaki płaczu.
- Dosyć tego moja panno! – potrząsnęła nią blondynka – leć po rzeczy potem wymyślimy z tatą stosowna karę! No już!
Szatynka eksplodowała płaczem dopiero w szatni zmieniając buty. Zerknęła przypadkiem na swój stary rysunek czegoś co w zamyśle miało przypominać ich domową kotkę. Zwierzę poruszyła się, wyciągnęło na strzępku kartki i zerknęło na nią swymi dwoma paciorkowymi oczami.
- Pani mówi, że rysunki się nie ruszają – załkała – tylko filmy – wytarła nos i znów spojrzała na kartkę – już będę grzeczna – przysięgła sobie – będę bardzo grzeczna! - zapłakała głośno, po czym wróciła do matki z już założonymi sandałkami.
Pani Ramieńska zawiozła córkę do domu po drodze nie szczędząc jej wyrzutów.
- Czemu nie możesz być jak Tomek? On jest grzeczny nie niszczy niczego, nie gubi się nagle, słucha się mnie i ojca, ma dobre oceny, nie rysuje na lekcjach jakichś głupot tylko wszystko notuje. No powiedz czemu nie możesz być jak on? - spytała zerkając na małą przez lusterko.
- N-nie wiem – dziewczynka nadal miała nieco spuchnięte od płaczu powieki.

Blondynka westchnęła z irytacją, po czym wreszcie umilkła. Wiedziała, że nie należy przesadzać jeśli chodzi o kary w stosunku do jedenastolatki. Potem to omówi z mężem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz