Rok
pański 2016
Do
dużego pokoju na uliczce otynkowanych na biało jednorodzinnych
domków zadzwonił leniwie samotny, szary telefon. Wysoka kobieta o
grubym, blond warkoczu odebrała go bez najmniejszego wysiłku,
podnosząc do ucha grafitową słuchawkę. Obok niej na starej
wersalce leżał jej lekko otyły mąż drzemiąc słodko po ciężkim
dniu pracy w gazociągach.
-
Halo? - spytała.
-
Dzień dobry miła pani Elu - po drugiej stronie ozwał się nieco
zachrypnięty, męski głos.
-
A to pan, panie Irku – uśmiechnęła się niebieskooka – słucham
po cóż pan dzwoni?
-
Chciałem państwa zaprosić na sobotę na obiad wie pani jak to
zwykle...
-
Tak, tak, mąż już wspominał jak tylko z pracy wrócił.
-
To cudnie, czyli tak jak zwykle na szesnastą się mogę państwa
spodziewać? - dopytał.
-
Zgadza się. I bardzo dziękujemy, bo nie wyobrażam sobie robienia
obiadu w tym bałaganie. Wie pan niby przeprowadzka była w zeszłym
tygodniu ale tyle było pracy, że nie wszytko udało się rozłożyć.
-
To całkowicie zrozumiałe pani Elu. Nie dziwie się. Dobrze w takim
razie będę was oczekiwał – ucieszył się staruszek, po czym
pożegnawszy się uprzejmie, rozłączył.
-
Kto dzwonił? - ziewnął znudzonym głosem mąż Elżbiety, powoli
podnosząc się do siadu.
-
To tylko twój kolega z pracy. Przypominał o obiedzie.
-
Irek?
-
Zgadza się.
-
A to dobrze – znów przymknął oczy – w ogóle za ile Tomek
wróci z uczeni.
-
Za godzinę – odparła spokojnie pani Ramieńska.
-
A Lidia?
-
Za pół...
-
To może pojedź po nią do szkoły?
W
tym momencie telefon ponownie zadzwonił wyświetlając numer
sekretariatu szkolnego. Blondynka znów podniosła słuchawkę i ze
zbolałą miną poczęła wysłuchiwać skarg i narzekań
wychowawczyni jej córki oraz kategorycznego żądania przybycia jej
osobiście.
-
Co tym razem przeskrobała? - spytał leniwe Barnaba gdy jego
małżonka odłożyła z westchnieniem słuchawkę.
-
Wszystkie lustra w łazience rozbiła po tym jak jakiś chłopak
połamał jej ulubioną kredkę – rzuciła ze zrezygnowaniem
niebieskooka.
-
Ułu... - sapnął - na szczęście w przyszłym roku pójdzie do
innej szkoły – mruknął ojciec, podając żonie klucze od auta,
po czym wracając w słodkie objęcia morfeusza.
***
Mały,
biszkoptowy citroen zajechał na żwirowy parking przed betonową
bryłą peerelowskiej podstawówki. Pani Elżbieta poprawiła swą
niebieską spódnicę, sprawdziła czy zamknęła auto, po czym
ruszyła ku brzydkim, porysowanym drzwiom budynku. Przekroczyła je
bez trudu. Spiorunowała wzrokiem drzemiącego w dyżurce ciecia, a
następnie powlokła się po niskich piaskowcowych schodkach na
pięterko gdzie gabinet miała dyrekcja. Tłusta sekretarka obrzuciła
ją przelotnym acz współczującym spojrzeniem rybich oczu, po czym
czmychnęła do swojego pokoiku. Dyrektorka siedziała tyłem do
wejścia i obserwowała parking. Dopiero trzaśnięcie drzwi
spowodowało, iż wreszcie raczyła oderwać wzrok od brudnego okna.
-
Ciesze się, że przybyła pani tak szybko – rzekła dobitnie niska
blondynka o chytrym spojrzeniu świńskich oczek.
-
Mogę wiedzieć skąd pewność, iż szkody zostały spowodowane
przez moja córkę? Oraz czy nic jej nie jest?
-
Stąd – odparła dyrektorka, wskazując na płytę – to nagranie
sprzed łazienki dziewcząt. Jeśli pani sobie tego życzy możemy je
razem obejrzeć.
-
Podziękuję – warknęła pani Ramieńska.
-
A co do zdrowia pańskiej córki zapewniam, iż prócz paru drobnych
zadraśnięć nic jej się nie stało – po chwili kobieta podała
Elżbiecie kwit z ceną za zwierciadła.
-
Ile! - obie blond brwi uniosły się w górę.
-
Tyle kosztowały nas te lustra. To drobne zadość uczynienie w
porównaniu do zniszczeń.
Niebieskooka
zgrzytnęła zębami.
-
Czy mogę już zabrać córkę.
-
Ależ oczywiście, chwilowo jest u pani psycholog. Radzę też
poszukać córce jakiegoś dobrego psychiatry do nauki panowania nad
gniewem – rzuciła na odchodne dyrektorka.
Elżbieta
zabrała wykaz strat i wyszła bardziej wściekła niż stado
szerszeni, którym jakiś jełop wsadził patyk w gniazdo.
Jak
Ta baba śmiała sugerować, iż jej córka jest psychiczna!? Fakt,
że Lid miała czasami wybuchy złości nie oznaczał od razu, iż
coś jest nią nie tak – myślała schodząc na dół i kierując
się ku gabinetowi psycholożki - Po za tym, to szkoła winna jest
dopilnowywaniu bezpieczeństwa zarówno swojego mienia jak i mienia
uczniów. Gdyby nie ta przeklęta kredka oraz huncwot, który ją
złamał Lid nigdy by nie próbowała zrobić niczego takiego.
Wreszcie
dotarła na miejsce. Otworzyła duże, obite miękką brązową dermą
drzwi i weszła do środka. Wewnątrz pani Lusia, stara, chuda jak
patyka pedagożka, wypytywała Lid czemu zniszczyła lustra, zaś
dziewczyna z niewzruszona stanowczością odpowiadała jej, iż
lustra same wybuchły gdy zaczęła płakać nad swym ulubionym
kolorem.
-
Lid, wracamy do domu – powiedziała miękko blondynka, kładąc
córce dłoń na ramieniu – dziękuję za opiekę nad nią –
zwróciła się do siwiejącej, od kilku dobry lat, szatynki.
-
Nie ma problemu szanowna pani – odrzekła uprzejmie pani Lusia.
-
Chodź Lid, zbieraj plecak – rzekła Elżbieta.
Zielonooka
pokiwała głową, a następnie pożegnawszy się z psycholożką
zabrała tornister i ruszyła za matką. Idąc korytarzem ze
spuszczoną głową mała Lidia milczała wsłuchując się w tupot
butów starszej kobiety.
-
Powiedz mi i co ja mam teraz z tobą zrobić? – westchnęła matka,
gdy miały stróżówkę nadal śpiącego stróża.
Dziewczynka
nie odpowiedziała ino jeszcze bardziej spuściła wzrok.
-
Nie możesz tak robić, nie wolno niszczyć żadnych rzeczy gdy jest
się złym.
-
Nie zniszczyłam ich – burknęła jedenastolatka – same wybuchły.
-
Nie kłam! - nie wytrzymała wreszcie matka – nie kłam!
Wielokrotnie już tłukłaś naczynia ze złości ale myślałam, że
z tego już dawno wyrosłaś! - jej wrzaski zbudziły woźnego, który
mimo wszystko wolał schronić się w głębi dyżurki niż wcinać w
rodzinną kłótnię.
-
To nie ja... – powtórzyła Lidia, powstrzymując więznące w
gardle pierwsze oznaki płaczu.
-
Dosyć tego moja panno! – potrząsnęła nią blondynka – leć po
rzeczy potem wymyślimy z tatą stosowna karę! No już!
Szatynka
eksplodowała płaczem dopiero w szatni zmieniając buty. Zerknęła
przypadkiem na swój stary rysunek czegoś co w zamyśle miało
przypominać ich domową kotkę. Zwierzę poruszyła się, wyciągnęło
na strzępku kartki i zerknęło na nią swymi dwoma paciorkowymi
oczami.
-
Pani mówi, że rysunki się nie ruszają – załkała – tylko
filmy – wytarła nos i znów spojrzała na kartkę – już będę
grzeczna – przysięgła sobie – będę bardzo grzeczna! -
zapłakała głośno, po czym wróciła do matki z już założonymi
sandałkami.
Pani
Ramieńska zawiozła córkę do domu po drodze nie szczędząc jej
wyrzutów.
-
Czemu nie możesz być jak Tomek? On jest grzeczny nie niszczy
niczego, nie gubi się nagle, słucha się mnie i ojca, ma dobre
oceny, nie rysuje na lekcjach jakichś głupot tylko wszystko notuje.
No powiedz czemu nie możesz być jak on? - spytała zerkając na
małą przez lusterko.
-
N-nie wiem – dziewczynka nadal miała nieco spuchnięte od płaczu
powieki.
Blondynka
westchnęła z irytacją, po czym wreszcie umilkła. Wiedziała, że
nie należy przesadzać jeśli chodzi o kary w stosunku do
jedenastolatki. Potem to omówi z mężem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz