sobota, 7 stycznia 2017

LISTY cz3




To była chyba niedziela, a może raczej to musiała być niedziela. Przecież w żaden inny dzień Tomasz nie przywdział ty tej odświętnej białej koszuli, mama nie grzała mleka na kakao, a tata nie robił naleśników. Lidia ziewnęła, przetarła swe zaspane zielone tęczówki, a długie brązowe włosy wchodzące jej do oczu spięła gumką. Były wakacje, w przyszłym roku miała iść do czwartej klasy, miała zmienić szkołę po tym jak się z rodzicami przenieśli by jej idealny brat w nieskazitelnie białej koszuli miał blisko na uniwerek. Nikogo przecie nie interesowało jak ona się poczuje, jak będzie jej ciężko przystosowywać się znów do nowej klasy, kolegów, nauczycieli.... zbyt intensywne wgapianie się w biedne Bogu ducha winne lusterko stojące na jej sosnowym biurko spowodowało, iż szkło pękło. Przestraszona, że znów rozbiła zwierciadełko zwinęła się w kokon z kołdry. Nie chciała wstawać, jeszcze nie. Nie potrzebuje jeszcze przytyków pana „idealnego”.
- Lid wstajesz czy nie, naleśniki stygną! - do jej pokoju zajrzała rozwichrzona brązowa czupryna nasadzona na łeb wielkości piłki do kosza równie pustej w środku.
- Moment – burknęła kołdra, dalej nie zdradzając znaków obecności jego siostry.
- Nie moment tylko już, jak to tatko powtarza „kto rano wstaje temu Pan Bóg daje” - rzucił w jej kierunku szarooki przylizując swe skrócone niedawno u fryzjera loczki.
- Tobie już dał więc daj mi spokój – ponownie ozwał się głos gdzieś spomiędzy pościeli.
- Lid wstawaj bo nic na śniadanie nie dostaniesz! - z głębi korytarza dało się słyszeć szorstki głos ojca.
- Juuuuuuuż – spomiędzy miękkich zwałów koca wydostała się wąska śliczna twarzyczka, zaraz za nią smukłe ramionka przyodziane jedynie w koszulę nocną koloru spranej szarości z różowym jednorożcem na środku, którą przed laty kupiła jej ciotka, potem uniosły się niezbyt długie ale za to dobrze utrzymane nóżki, a pod nimi jak zwykle brudne od chodzenia boso stópki.
Ramieniówna przeciągnęła się wyciągając daleko ręce w tyłu, po czym ziewnęła.
- Dobra jak już wstałaś to przestań się wdzięczyć jak końska dupa do bata, ubieraj się i widzimy się na dole na śniadaniu – jej brat poprawił okulary, a następnie szybkim krokiem ruszył na dół, w końcu musiał sobie wybrać najlepsze miejsce zaraz przy talerzu z naleśnikami, ale i blisko dzbanka z kakao.
Lidia sprzątnęła resztki szkła, ostrożnie aby się nie pokaleczyć, po czym wywaliła je do kosza. Następnie wyciągnęła z szafy odświętne niedzielne ubranie. Biała bluzka i czarna spódniczka oraz cieliste rajstopy. Nienawidziła tego stroju, zawsze drapały ja w nim metki, których matka nie pozwalała jej obcinać z tego tylko powodu, iż była na nich instrukcja jak to siajstwo prać. Przebrała się i ruszyła sprężystym krokiem na dół, minęła pokój Tomka, pokój rodziców i zeszła po schodach do przedpokoju. Skręciła w lewo, minęła łazienkę i weszła do jadalnio-kuchni. Wszyscy już na nią czekali z jedzeniem. Ojciec, niezbyt wysoki, trochę utyty pan w średnim wieku z dobrze widoczną siwizną i stalinowskim wąsem nakazał wszystkim wstać do modlitwy dziękczynnej. Odmówili ją razem, całą rodziną jak w każdą najzwyczajniejszą niedzielę, po czym zajęli się jedzeniem. Po wspólnym posiłku rytualnie odbywał się spacer do kościoła, po warzywa i do domu.
- Lid dziś ty zmywasz naczynia, ok? - spytał Tomek odnosząc brudny talerz do zlewu.
- Ale ja to robiłam ostatnio... - warknęła dziewczyna.
- Wcale, że nie – Tomasz uśmiechnął się kpiąco. Wiedział, że kłamie, a mimo to był spokojny o wynik tej kłótni.
- Mamo on oszukuje! W zeszłym tygodniu to ja myłam naczynia! Teraz jego kolej! - zapiszczała zielonooka.
- Mamo mam do napisania pracę na zajęcia, chciałem się pouczyć...
- Akurat! Na pewno znów będziesz grał – syknęła Lidia.
- Liduś zmyj naczynia, Tomek musi się uczyć, studia to nie przelewki! – zawołała do niej matka, dalej spisując listę zakupów na przyszły tydzień.
Odsunęła do tyłu gruby blond warkoczy i ponownie przepatrzyła swymi pięknymi niebieskimi oczami listę zakupów.
- Widzisz Lid, a nie mówiłem, że dziś ty myjesz – zaśmiał się cicho szatyn, czyszcząc okulary rąbkiem swej białej koszuli.
Nagle szkła w niewyjaśniony sposób zostały przeciętne dwoma ogromnymi rysami. Szatynka uśmiechnęła się złośliwie spostrzegając co „niechcący” zrobiła, po czym bez słowa ale za to z nadal nachmurzona miną poczęła myć tłuste i brudne od dżemu talerze, przecierać kupki po kakale i tak dalej. Po owej żmudnej czynności, miała moment wolego by przebrać się w coś bardziej spacerowego. Założyła podkoszulkę na ramiączka, dorzuciła cienką bluzę, a wszystko zwieńczyła dżinsami nieco podwiniętymi by nie było jej za gorąco. Zamknęła szafę koloru świeżego kalafiora, a potem z nostalgią popatrzyła na stary drzemiący na jej szczycie telewizor. Oczywiście „pan idealny” miał już nowy, kilkudziesięciocalowy z plazmą, specjalnie do grania. Lidia margnęła coś pod nosem, a następnie wpakowała do swojej torebki, niewielką portmonetkę z kasą na jakieś drobiażdżki typu czekolada.
- Wszyscy ubrani! Dzieciaki chodźcie na dół! Wychodzimy! - znów dało się słyszeć tubalny głos ojca.
- Już idę tato! - zaśmiała się dziewczynka zbiegając po schodach.
- Tylko się nie przewróć! – zachichotał ojciec na końcu łapiąc ją w ramiona i tuląc.
- Tomek zostaw te pracę i chodź na dół! Trzeba ci kupić nowe skarpety na trening! - oburzona matka stała już prawie w drzwiach, trzymając pod pachą dwie spore zakupowe torby.
- Tomaszu schodź albo odetnę ci prąd! - zagroził ojciec.
- Już jetem gotowy – chłopak sfrunął na dół – ale czy Lid nie będzie za zimno?
- Nie będzie, już ty się nie martw – dziewczyna zasyczała, niczym wściekły grzechotnik.
- Tomek ma rację, śmigaj założyć normalna podkoszulkę – rzekł stanowczo ojciec.
- Ale tato tak mi będzie dob... - umilkła widząc ostre spojrzenie Barnaby – tak tatusiu...
- No i tak się będziemy wybierać do poniedziałku – westchnęła załamując ręce Elżbieta.
- Spokojnie rybciu – rzekł wąsacz, chcąc załagodzić sprawę.
- Jak mogę byś spokojna kiedy ona jest taka lekkomyślna! - wybuchła blondynka - w ogóle chyba o niczym nie myśli, martwię się o nią. Ta poprzednia szkoła publiczna to nie było dobre rozwiązanie. Może tym razem lepiej by sprawowali nad nią większa kontrolę. Co jak znów się zgubi tak jak w tedy na wycieczce....
- Może do takiej z internatem ją wyślijcie – zaproponował ochoczo okularnik, w myślach już przerabiając jej pokój na warsztat.
- Nie, to chyba drobna przesada by do takiej z internatem... - zaoponował ojciec.
- Wręcz przeciwnie do świetny pomysł! W tedy będzie na pewno bezpieczna i wyjdzie na ludzi, proszę Barnabo poszukajmy jej odpowiedniej placówki – kobieta utkwiła błagalny wzrok w najwyższym guziku jego letniej koszuli.
Męczyna westchnął i wyjął z bocznej kieszeni telefon, podłączył się do Wifi i zaczął przeglądać wraz z małżonką kolejne szkoły. Tom uśmiechnął się z zadowoleniem widząc jak opór ojca znika zastąpiony przez zaciekawienie. Po pięciu minutach wróciła Lid i można było ruszyć.

***

Wracali z zakupów każde z nich dźwigało ciężką torbę. No może nie każdy, Elżbieta ciągnęła wózek, ze względu na swe problemy z kręgosłupem.
- Poczekajcie! Sprawdzę tylko czy jest coś w skrzynce! - zawołała blondynka gdy reszta jej rodziny przemierzała już ogródek kierując się ku werandzie.
Niebieskooka postawiła wózek oraz to co w nim było, wyciągnęła klucze, po czym otworzyła skrzynkę. W pierwszej chwili wyleciała na nią kupa reklam. Nic ciekawego, wszystkie trafiły do stojącego nieopodal kosza, ale był też jeden list opatrzony ładną pieczęcią.
Chyba coś oficjalnego – pomyślała przyglądając się białej kopercie.
- Szanowni państwo Ramieńscy... to z urzędu czy ki czort? - postanowiła nie otwierać go sama, więc wpakowawszy kopertę do kieszeni ruszyła truchcikiem za resztą rodzinki.
Po rozpakowaniu dzieci pofrunęły na górę by dalej korzystać ze słodkiego leniuchowania jakie umożliwiały wakacje, zaś rodzice zajęli się pocztą. Jak się później okazało list był oficjalny ale nie urzędowy i obwieszczał, iż Lidia Ramieńska została przyjęta to szkoły z internetem w Malborku. Barnaba sprawdził w internecie informacje na jej temat. Była to naprawdę dobra placówka doskonałym wyposażeniem, z cudną kadrą, a co najważniejsze mająca na swoim koncie nie jednego geniusza.
- Och tak! To idealne miejsce dla naszej małej Lid, czyż to nie szczęście no powiedz tygrysku – zapiszczała radośnie Elżbieta.
- Um, tak – odparł lakonicznie jej mąż, kręcąc na palcu sumiastego wąsa.
- Teraz musimy tylko o tym powiedzieć Lid no i wysłać list z informacją zwrotną – zapaliła się blondynka.
- Zgadza się... Liduś! Możemy cię z mamą na moment prosić!
- Po co!? - ozwał się z góry głos dziewczyny.
- W sprawie twojej przyszłej szkoły, pozwól no tu...
Niebawem szatynka stanęła obok nich przy głównym stole i spojrzała sceptycznie na list.
- Zdecydowaliśmy z mamusią, że na przyszły rok trafisz do szkoły z internatem – z każda literką ostatniego słowa zielone oczy poczęły napełniać się bezgranicznym strachem.
- Ale jak to z internatem!?
- No, że tam zamieszkasz bo niestety Malbork leży dość daleko od Warszawy – powiedziała mama – tam będzie ci dobrze, wiesz jakie mają wyniki?
- Ale ja nie chcę aż tak daleko, tu mi dobrze!
- I tak musimy ci wybrać nową szkołę, a to na prawdę może być twoja jedyna szansa byś stała się kimś tak wyśmienitym jak twój brat.
Na wspomnienie Tomka w Lidji zapłonął ogień nienawiści. Nie znosiła być porównywana do tego zapatrzonego w siebie kujonka, po prostu nienawidziła! On miał książki, ona maiła pędzle, on miał długopisy, ona kredki, on kochał naukę ona rysowanie. A jej rysunki się do tego jeszcze ruszały tylko, że nikt tego nie widział. Rodzice wysyłali ją do psychologa i pani pedagog, a nauczyciele uskarżali się na jej niezdyscyplinowanie. Może faktycznie wszystkim będzie lepiej gdy wyjedzie. Gdy zniknie z ich życia i pozostanie tylko niedościgniony „pan idealny”... Lid za długo milczała.
- Obejrzyj to sobie córuś – powiedział łagodnie Barnaba, podając jej papier - na spokojnie idź do pokoju przemyśl...
Lid zabrała list i znikła z jadalni. Dopiero w pokoju otworzyła ponownie kopertę i wyciągnęła ładnie wykaligrafowany odręcznie pisany list. Nagle litery rozbłysły na niebiesko i momentalnie zmieniły swoje miejsce tworząc następującą treść:

Szanowna Pani Lidio Ramieńska herbu: Szaliga
Z wielką radością pragniemy Panią poinformować o przyjęciu do szkoły magii i kaznodziejstwa Malbork.

Tak to co Pani czyta i widzi jest autentyczne. Tylko czarodzieje i czarownice widzą następującą treść. Nie wolno Pani powiedzieć osobom nie magicznym o tym co tu widzi inaczej list wyparuje, a Pani nie będziesz mogła przystąpić do nauki.

Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy Pani listu zwrotnego nie później niż 31 lipca na podany na kopercie adres widziany przez Panią.
Jeśli zdecyduje się pani do nas dołączyć to ekspres zabierający uczniów z Warszawy odjeżdża 30 sierpnia z dworca głównego w warszawie o godzinie 15:40 z peronu 1 i 5/7.
Z wyrazami szacunku,
Izydor Kretowicz, zastępca dyrektora.

Ps.
W razie problemów ze zdobyciem wypisanych na liście artykułów 30 sierpnia o godzinie 10:00 w Warszawie na stacji metra Wilanowska zbiera się grupa pod przewodnictwem pana Tymona Febera, która pomoże Pani w zdobyciu niezbędnych przyborów.

Reszta informacji po odesłaniu litu zwrotnego.”



Lid gapiła się jeszcze przez jakiś czas na jarzące się niebieskim blaskiem literki. To nie mogła być prawda. Czytała kiedyś chyba jakąś książkę o chłopcu, który dostał podobny list... Ba! Nawet film oglądała ale to była tylko bajka, a przynajmniej ona tak sądziła. Może ktoś się z niej nabija i dla beki naspał list z ruchomymi literkami zamiast obrazków...
Odłożyła kartkę i przez moment wpatrywała się tępo w swoje rysunki, w biegnącego nie wiadomo za czym charta, dwa baraszkujące w trawie smoki, majestatycznego jednorożca pijącego wodę ze studni w blasku księżyca... A może to właśnie było jej pisane, może tam, w tamtej szkole ktoś ją wreszcie zrozumie i nie będzie nazywać dziwaczką gdy tłumaczyła, że jej prace się ruszają i biegają po innych kartkach, a jedna z nich nawet obszczała portret patrona jej poprzedniej szkoły.
- Zgadzam się – powiedziała wreszcie, pełnym nadziei głosem.
Wyjęła czystą kartkę odszukała nieużywaną kopertę i zeszła na dół do rodziców. To oni musieli podpisać i wysłać list, ale ona go zaadresuje.
- No i co o tym myślisz myszko? - spytał ojciec.
- Myślę, że to nie będzie chyba taki zły pomysł... - powiedziała nieśmiało Lidia
- Doskonale! - uradowała się matka – od razu odeślemy im informacje ze zgodą, trzeba by też papiery wysłać...
- Chyba je mają skoro nadali list – rzekł ojciec przyszłej uczennicy.
- Ale niby skąd... - zastanowiła się na głos Elżbieta.
- Może to szkoła zaprzyjaźniona z moją poprzednią i jak złożyłam rezygnację to wysłali papiery tam? - zaproponowała Lid.
- Możliwe, mi tak raz zrobili – zachichotał starszy człowiek, po czym ująwszy długopis zaczął pisać zgodę – Liduś przeczytaj mi proszę adres.

Dziewczyna znów uniosła kartkę do oczu. Na szczęście litery grzecznie zapłonęły niebieskim blaskiem i ujawniły prawdziwy adres. Pan Ramieński zamknął kopertę nakleił znaczek, a potem wysłał córkę by zaniosła go na pocztę. Nie dalej jak tydzień później przyszło potwierdzenie przyjęcia, a po nim nastało gorączkowe czekanie na to co przyniesie koniec wakacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz