To
była chyba niedziela, a może raczej to musiała być niedziela.
Przecież w żaden inny dzień Tomasz nie przywdział ty tej
odświętnej białej koszuli, mama nie grzała mleka na kakao, a tata
nie robił naleśników. Lidia ziewnęła, przetarła swe zaspane
zielone tęczówki, a długie brązowe włosy wchodzące jej do oczu
spięła gumką. Były wakacje, w przyszłym roku miała iść do
czwartej klasy, miała zmienić szkołę po tym jak się z rodzicami
przenieśli by jej idealny brat w nieskazitelnie białej koszuli miał
blisko na uniwerek. Nikogo przecie nie interesowało jak ona się
poczuje, jak będzie jej ciężko przystosowywać się znów do nowej
klasy, kolegów, nauczycieli.... zbyt intensywne wgapianie się w
biedne Bogu ducha winne lusterko stojące na jej sosnowym biurko
spowodowało, iż szkło pękło. Przestraszona, że znów rozbiła
zwierciadełko zwinęła się w kokon z kołdry. Nie chciała
wstawać, jeszcze nie. Nie potrzebuje jeszcze przytyków pana
„idealnego”.
-
Lid wstajesz czy nie, naleśniki stygną! - do jej pokoju zajrzała
rozwichrzona brązowa czupryna nasadzona na łeb wielkości piłki do
kosza równie pustej w środku.
-
Moment – burknęła kołdra, dalej nie zdradzając znaków
obecności jego siostry.
-
Nie moment tylko już, jak to tatko powtarza „kto rano wstaje temu
Pan Bóg daje” - rzucił w jej kierunku szarooki przylizując swe
skrócone niedawno u fryzjera loczki.
-
Tobie już dał więc daj mi spokój – ponownie ozwał się głos
gdzieś spomiędzy pościeli.
-
Lid wstawaj bo nic na śniadanie nie dostaniesz! - z głębi
korytarza dało się słyszeć szorstki głos ojca.
-
Juuuuuuuż – spomiędzy miękkich zwałów koca wydostała się
wąska śliczna twarzyczka, zaraz za nią smukłe ramionka
przyodziane jedynie w koszulę nocną koloru spranej szarości z
różowym jednorożcem na środku, którą przed laty kupiła jej
ciotka, potem uniosły się niezbyt długie ale za to dobrze
utrzymane nóżki, a pod nimi jak zwykle brudne od chodzenia boso
stópki.
Ramieniówna
przeciągnęła się wyciągając daleko ręce w tyłu, po czym
ziewnęła.
-
Dobra jak już wstałaś to przestań się wdzięczyć jak końska
dupa do bata, ubieraj się i widzimy się na dole na śniadaniu –
jej brat poprawił okulary, a następnie szybkim krokiem ruszył na
dół, w końcu musiał sobie wybrać najlepsze miejsce zaraz przy
talerzu z naleśnikami, ale i blisko dzbanka z kakao.
Lidia
sprzątnęła resztki szkła, ostrożnie aby się nie pokaleczyć, po
czym wywaliła je do kosza. Następnie wyciągnęła z szafy
odświętne niedzielne ubranie. Biała bluzka i czarna spódniczka
oraz cieliste rajstopy. Nienawidziła tego stroju, zawsze drapały ja
w nim metki, których matka nie pozwalała jej obcinać z tego tylko
powodu, iż była na nich instrukcja jak to siajstwo prać. Przebrała
się i ruszyła sprężystym krokiem na dół, minęła pokój Tomka,
pokój rodziców i zeszła po schodach do przedpokoju. Skręciła w
lewo, minęła łazienkę i weszła do jadalnio-kuchni. Wszyscy już
na nią czekali z jedzeniem. Ojciec, niezbyt wysoki, trochę utyty
pan w średnim wieku z dobrze widoczną siwizną i stalinowskim wąsem
nakazał wszystkim wstać do modlitwy dziękczynnej. Odmówili ją
razem, całą rodziną jak w każdą najzwyczajniejszą niedzielę,
po czym zajęli się jedzeniem. Po wspólnym posiłku rytualnie
odbywał się spacer do kościoła, po warzywa i do domu.
-
Lid dziś ty zmywasz naczynia, ok? - spytał Tomek odnosząc brudny
talerz do zlewu.
-
Ale ja to robiłam ostatnio... - warknęła dziewczyna.
-
Wcale, że nie – Tomasz uśmiechnął się kpiąco. Wiedział, że
kłamie, a mimo to był spokojny o wynik tej kłótni.
-
Mamo on oszukuje! W zeszłym tygodniu to ja myłam naczynia! Teraz
jego kolej! - zapiszczała zielonooka.
-
Mamo mam do napisania pracę na zajęcia, chciałem się pouczyć...
-
Akurat! Na pewno znów będziesz grał – syknęła Lidia.
-
Liduś zmyj naczynia, Tomek musi się uczyć, studia to nie
przelewki! – zawołała do niej matka, dalej spisując listę
zakupów na przyszły tydzień.
Odsunęła
do tyłu gruby blond warkoczy i ponownie przepatrzyła swymi pięknymi
niebieskimi oczami listę zakupów.
-
Widzisz Lid, a nie mówiłem, że dziś ty myjesz – zaśmiał się
cicho szatyn, czyszcząc okulary rąbkiem swej białej koszuli.
Nagle
szkła w niewyjaśniony sposób zostały przeciętne dwoma ogromnymi
rysami. Szatynka uśmiechnęła się złośliwie spostrzegając co
„niechcący” zrobiła, po czym bez słowa ale za to z nadal
nachmurzona miną poczęła myć tłuste i brudne od dżemu talerze,
przecierać kupki po kakale i tak dalej. Po owej żmudnej czynności,
miała moment wolego by przebrać się w coś bardziej spacerowego.
Założyła podkoszulkę na ramiączka, dorzuciła cienką bluzę, a
wszystko zwieńczyła dżinsami nieco podwiniętymi by nie było jej
za gorąco. Zamknęła szafę koloru świeżego kalafiora, a potem z
nostalgią popatrzyła na stary drzemiący na jej szczycie telewizor.
Oczywiście „pan idealny” miał już nowy, kilkudziesięciocalowy
z plazmą, specjalnie do grania. Lidia margnęła coś pod nosem, a
następnie wpakowała do swojej torebki, niewielką portmonetkę z
kasą na jakieś drobiażdżki typu czekolada.
-
Wszyscy ubrani! Dzieciaki chodźcie na dół! Wychodzimy! - znów
dało się słyszeć tubalny głos ojca.
-
Już idę tato! - zaśmiała się dziewczynka zbiegając po schodach.
-
Tylko się nie przewróć! – zachichotał ojciec na końcu łapiąc
ją w ramiona i tuląc.
-
Tomek zostaw te pracę i chodź na dół! Trzeba ci kupić nowe
skarpety na trening! - oburzona matka stała już prawie w drzwiach,
trzymając pod pachą dwie spore zakupowe torby.
-
Tomaszu schodź albo odetnę ci prąd! - zagroził ojciec.
-
Już jetem gotowy – chłopak sfrunął na dół – ale czy Lid nie
będzie za zimno?
-
Nie będzie, już ty się nie martw – dziewczyna zasyczała, niczym
wściekły grzechotnik.
-
Tomek ma rację, śmigaj założyć normalna podkoszulkę – rzekł
stanowczo ojciec.
-
Ale tato tak mi będzie dob... - umilkła widząc ostre spojrzenie
Barnaby – tak tatusiu...
-
No i tak się będziemy wybierać do poniedziałku – westchnęła
załamując ręce Elżbieta.
-
Spokojnie rybciu – rzekł wąsacz, chcąc załagodzić sprawę.
-
Jak mogę byś spokojna kiedy ona jest taka lekkomyślna! - wybuchła
blondynka - w ogóle chyba o niczym nie myśli, martwię się o nią.
Ta poprzednia szkoła publiczna to nie było dobre rozwiązanie. Może
tym razem lepiej by sprawowali nad nią większa kontrolę. Co jak
znów się zgubi tak jak w tedy na wycieczce....
-
Może do takiej z internatem ją wyślijcie – zaproponował ochoczo
okularnik, w myślach już przerabiając jej pokój na warsztat.
-
Nie, to chyba drobna przesada by do takiej z internatem... -
zaoponował ojciec.
-
Wręcz przeciwnie do świetny pomysł! W tedy będzie na pewno
bezpieczna i wyjdzie na ludzi, proszę Barnabo poszukajmy jej
odpowiedniej placówki – kobieta utkwiła błagalny wzrok w
najwyższym guziku jego letniej koszuli.
Męczyna
westchnął i wyjął z bocznej kieszeni telefon, podłączył się
do Wifi i zaczął przeglądać wraz z małżonką kolejne szkoły.
Tom uśmiechnął się z zadowoleniem widząc jak opór ojca znika
zastąpiony przez zaciekawienie. Po pięciu minutach wróciła Lid i
można było ruszyć.
***
Wracali
z zakupów każde z nich dźwigało ciężką torbę. No może nie
każdy, Elżbieta ciągnęła wózek, ze względu na swe problemy z
kręgosłupem.
-
Poczekajcie! Sprawdzę tylko czy jest coś w skrzynce! - zawołała
blondynka gdy reszta jej rodziny przemierzała już ogródek kierując
się ku werandzie.
Niebieskooka
postawiła wózek oraz to co w nim było, wyciągnęła klucze, po
czym otworzyła skrzynkę. W pierwszej chwili wyleciała na nią kupa
reklam. Nic ciekawego, wszystkie trafiły do stojącego nieopodal
kosza, ale był też jeden list opatrzony ładną pieczęcią.
Chyba
coś oficjalnego – pomyślała przyglądając się białej
kopercie.
-
Szanowni państwo Ramieńscy... to z urzędu czy ki czort? -
postanowiła nie otwierać go sama, więc wpakowawszy kopertę do
kieszeni ruszyła truchcikiem za resztą rodzinki.
Po
rozpakowaniu dzieci pofrunęły na górę by dalej korzystać ze
słodkiego leniuchowania jakie umożliwiały wakacje, zaś rodzice
zajęli się pocztą. Jak się później okazało list był oficjalny
ale nie urzędowy i obwieszczał, iż Lidia Ramieńska została
przyjęta to szkoły z internetem w Malborku. Barnaba sprawdził w
internecie informacje na jej temat. Była to naprawdę dobra placówka
doskonałym wyposażeniem, z cudną kadrą, a co najważniejsze
mająca na swoim koncie nie jednego geniusza.
-
Och tak! To idealne miejsce dla naszej małej Lid, czyż to nie
szczęście no powiedz tygrysku – zapiszczała radośnie Elżbieta.
-
Um, tak – odparł lakonicznie jej mąż, kręcąc na palcu
sumiastego wąsa.
-
Teraz musimy tylko o tym powiedzieć Lid no i wysłać list z
informacją zwrotną – zapaliła się blondynka.
-
Zgadza się... Liduś! Możemy cię z mamą na moment prosić!
-
Po co!? - ozwał się z góry głos dziewczyny.
-
W sprawie twojej przyszłej szkoły, pozwól no tu...
Niebawem
szatynka stanęła obok nich przy głównym stole i spojrzała
sceptycznie na list.
-
Zdecydowaliśmy z mamusią, że na przyszły rok trafisz do szkoły z
internatem – z każda literką ostatniego słowa zielone oczy
poczęły napełniać się bezgranicznym strachem.
-
Ale jak to z internatem!?
-
No, że tam zamieszkasz bo niestety Malbork leży dość daleko od
Warszawy – powiedziała mama – tam będzie ci dobrze, wiesz jakie
mają wyniki?
-
Ale ja nie chcę aż tak daleko, tu mi dobrze!
-
I tak musimy ci wybrać nową szkołę, a to na prawdę może być
twoja jedyna szansa byś stała się kimś tak wyśmienitym jak twój
brat.
Na
wspomnienie Tomka w Lidji zapłonął ogień nienawiści. Nie znosiła
być porównywana do tego zapatrzonego w siebie kujonka, po prostu
nienawidziła! On miał książki, ona maiła pędzle, on miał
długopisy, ona kredki, on kochał naukę ona rysowanie. A jej
rysunki się do tego jeszcze ruszały tylko, że nikt tego nie
widział. Rodzice wysyłali ją do psychologa i pani pedagog, a
nauczyciele uskarżali się na jej niezdyscyplinowanie. Może
faktycznie wszystkim będzie lepiej gdy wyjedzie. Gdy zniknie z ich
życia i pozostanie tylko niedościgniony „pan idealny”... Lid za
długo milczała.
-
Obejrzyj to sobie córuś – powiedział łagodnie Barnaba, podając
jej papier - na spokojnie idź do pokoju przemyśl...
Lid
zabrała list i znikła z jadalni. Dopiero w pokoju otworzyła
ponownie kopertę i wyciągnęła ładnie wykaligrafowany odręcznie
pisany list. Nagle litery rozbłysły na niebiesko i momentalnie
zmieniły swoje miejsce tworząc następującą treść:
„Szanowna
Pani Lidio Ramieńska herbu: Szaliga
Z
wielką radością pragniemy Panią poinformować o przyjęciu do
szkoły magii i kaznodziejstwa Malbork.
Tak
to co Pani czyta i widzi jest autentyczne. Tylko czarodzieje i
czarownice widzą następującą treść. Nie wolno Pani powiedzieć
osobom nie magicznym o tym co tu widzi inaczej list wyparuje, a Pani
nie będziesz mogła przystąpić do nauki.
Dołączamy
listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy Pani listu zwrotnego nie później niż 31 lipca na podany na kopercie adres widziany przez Panią.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 września. Oczekujemy Pani listu zwrotnego nie później niż 31 lipca na podany na kopercie adres widziany przez Panią.
Jeśli
zdecyduje się pani do nas dołączyć to ekspres zabierający
uczniów z Warszawy odjeżdża 30 sierpnia z dworca głównego w
warszawie o godzinie 15:40 z peronu 1 i 5/7.
Z
wyrazami szacunku,
Izydor Kretowicz, zastępca dyrektora.
Izydor Kretowicz, zastępca dyrektora.
Ps.
W
razie problemów ze zdobyciem wypisanych na liście artykułów 30
sierpnia o godzinie 10:00 w Warszawie na stacji metra Wilanowska
zbiera się grupa pod przewodnictwem pana Tymona Febera, która
pomoże Pani w zdobyciu niezbędnych przyborów.
Reszta
informacji po odesłaniu litu zwrotnego.”
Lid
gapiła się jeszcze przez jakiś czas na jarzące się niebieskim
blaskiem literki. To nie mogła być prawda. Czytała kiedyś chyba
jakąś książkę o chłopcu, który dostał podobny list... Ba!
Nawet film oglądała ale to była tylko bajka, a przynajmniej ona
tak sądziła. Może ktoś się z niej nabija i dla beki naspał list
z ruchomymi literkami zamiast obrazków...
Odłożyła
kartkę i przez moment wpatrywała się tępo w swoje rysunki, w
biegnącego nie wiadomo za czym charta, dwa baraszkujące w trawie
smoki, majestatycznego jednorożca pijącego wodę ze studni w blasku
księżyca... A może to właśnie było jej pisane, może tam, w
tamtej szkole ktoś ją wreszcie zrozumie i nie będzie nazywać
dziwaczką gdy tłumaczyła, że jej prace się ruszają i biegają
po innych kartkach, a jedna z nich nawet obszczała portret patrona
jej poprzedniej szkoły.
-
Zgadzam się – powiedziała wreszcie, pełnym nadziei głosem.
Wyjęła
czystą kartkę odszukała nieużywaną kopertę i zeszła na dół
do rodziców. To oni musieli podpisać i wysłać list, ale ona go
zaadresuje.
-
No i co o tym myślisz myszko? - spytał ojciec.
-
Myślę, że to nie będzie chyba taki zły pomysł... - powiedziała
nieśmiało Lidia
-
Doskonale! - uradowała się matka – od razu odeślemy im
informacje ze zgodą, trzeba by też papiery wysłać...
-
Chyba je mają skoro nadali list – rzekł ojciec przyszłej
uczennicy.
-
Ale niby skąd... - zastanowiła się na głos Elżbieta.
-
Może to szkoła zaprzyjaźniona z moją poprzednią i jak złożyłam
rezygnację to wysłali papiery tam? - zaproponowała Lid.
-
Możliwe, mi tak raz zrobili – zachichotał starszy człowiek, po
czym ująwszy długopis zaczął pisać zgodę – Liduś przeczytaj
mi proszę adres.
Dziewczyna
znów uniosła kartkę do oczu. Na szczęście litery grzecznie
zapłonęły niebieskim blaskiem i ujawniły prawdziwy adres. Pan
Ramieński zamknął kopertę nakleił znaczek, a potem wysłał
córkę by zaniosła go na pocztę. Nie dalej jak tydzień później
przyszło potwierdzenie przyjęcia, a po nim nastało gorączkowe
czekanie na to co przyniesie koniec wakacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz