poniedziałek, 30 stycznia 2017

WAKACJE cz. 4

Nie podobało jej się, może i była marudna ale wypad do dziadków na całe wakacje był wybitnie chybionym pomysłem. Prawie dwa miesiące spędzone z rozczulającą się nad „biednym Tomusiem”
babcią Jadzią i non stop ganiającym ją i poszturchującym dziadkiem Eustachym. Nic jej nie wychodziło. Żaden nawet najmniejszy rysunek. Tu pies miał głowę jak balon, tam kot łapy jak główki od szpilek, skrzydełka jej cudnych słowików przypominały bardziej niezgrabne kurze skrzydła, które na potęgę wcinał jej głupi starszy brat. Jedyną pocieszająca perspektywą było myślenie jak będzie wyglądała jej nowa szkoła. Nadzieja na znalezienie jakichś miłych znajomych, a może nawet przyjaciół...
- Liduś! Liduś chodź z dziadkiem na grzyby! Trzeba kurek nazbierać bo biednemu Tomusiowi do jajecznicy nie starczy! - z kuchni dało się słyszeć głos babci.
- Tomusiowi to do jajecznicy przydało by się dodać arszeniku – mruknęła pod nosem szatynka, niechętnie wstając z hamaka zawiązanego między dwoma wielkimi słupami werandy, które mimo przegnicia, jakimś cudem utrzymywały jeszcze dach domku.
- No chodź Lidka, choć! – ponaglił dziadzio.
Mężczyzna był ubrany w gumiaki mimo prawie czterdziestu stopi w cieniu. Stał przy drewnianej bramce wrośniętej w żywopłot okalający całą działkę rodziców Barnaby. Eustachy zapiął swoją niebieską ortalionową kurtkę i strzepał z fioletowych sztruksów niewidoczne pyłki.
- Nie będzie dziadkowi gorąco w tym wszystkim? - zapytała Lid, pocąc się od samego patrzenia.
- Nie sądzę, w lesie jest zawsze chłodniej niż na działce – wzruszył ramionami brodacz.
- A pójdziemy przy okazji na lody? - spytała z nadzieją wnusia, wychodząc za bramkę.
- Chyba sobie żartujesz, babcia gotuje obiad.
- Niech no zgadnę, znów panierowana pierś z kurczaka, brukselką i sałatką z pora – zapytała znudzona.
Babcia nie była jakąś wirtuozką gotowania ale ulubione potrawy „Tomusia” przyrządzała idealnie w przeciwieństwie do jej ulubionych dań nie różniących się wcale tak bardzo od „tomusiowych”. Ale ponieważ prosiła o nie ona, a nie pupilek babuni no to guzik dostawała. Albo jedzenie było po prostu nie dobre albo babcia skwapliwie jej odmawiała co chyba jeszcze bardziej ją denerwowało.
- Skąd wiedziałaś? – ucieszył się dziadzio – no widzisz jaka z ciebie mała wiedźma. Tylko nie zamieniaj mnie w żabę bo babcia nie jest księżniczką to mnie nie odczaruje – zarechotał, a Lid znów coś ukłuło w sercu.
Nie cierpiała chodzenia po lesie, a już zwłaszcza ze stale upominającym ją dziadkiem. „gdzie idziesz?”, „jak stoisz?”, „patrz kopiec mrówek zaraz cię, która ugryzie w tych japonkach” „o pacz rów, daj dziadziowi rękę bo do niego wpadniesz”, „czy nie umiesz szybciej przebierać tymi szkitkami”, „jak tak się będziesz ociągać to do nocy nie skończymy”, „aleś ty chuda nawet wilk by się tobą nie najadł”... i tak w kółko. Ani chwili by mogła spokojnie pomyśleć, ponapawać się pięknem przyrody, a choćby i starym gawronem, który przysiadł na... „nie patrz tak długo na kruka bo ci oczy wykole”.
Wreszcie po godzinie, użerania się z Lid, dziadzio zdecydował iż najwyższy czas wracać bo mu „wróbelki zaćwierkała” (a konkretnie dzwonek w telefonie), że babcia skończyła przygotowywać obiadek i należy czym prędzej wracać. Jedenastolatka wróciła więc na główną ścieżkę i powlokła się wraz Eustachym ku zbudowanemu jeszcze za komuny betonowemu klockowi z oknami i drewnianym dachem, z którego sterczał lekko przekrzywiony na zachód, zbudowany z czerwonej cegły ukradzionej z jakiejś innej budowy, niewysoki komin. Wymieniona trzy lata wcześniej blacho-dachówka oślepiała odbitymi do siebie letnimi promieniami słońca.
- A wiecie że rodzice z Hiszpanii dzwonili – powiedział Tomek rozparty na hamaku jak basza – mówili, że jest super tylko ciut gorąco, mamie wczoraj ukradli okulary...
- To smutne – rzekł Eustachy rozpinając kurtkę i siadając do stołu – Liduś rozstaw z babcią stół.
- A Tomek nie może? - zaoponowała zmęczona spacerem dziewczyna.
- Nie, bo ty stoisz, a ja leżę i zanim wstanę to ciut minie – odparł leniwe okularnik.
- No ale kontynuuj, jak tam u nich poza okularami? – dziadzio przestał zwracać uwagę na wnuczkę i zajął się dowiadywaniem co tam się dzieje w dalekiej Hiszpanii.

***


Była noc. Całą działkę łącznie z domkiem spowił mrok. Z dachowego okna spoglądał na Lidię samotny, biały krąg księżyca rozpraszając nieco lepką ciemność jej części pokoju. Po drugiej stronie czarnej ściany leżał pochrapując Tomasz. Dziewczyna zsunęła grubą puchową kołdrę, po czym wstała i zabrawszy przy okazji parę kartek papieru ostrożnie otworzyła okno a następnie wdrapawszy się na wąziutki parapet wyszła na dach. Noc była śliczna, tysiące gwiazd świeciło z taką intensywnością jak by dopiero co zostały stworzone. W bezmiarze mroku gdzieś daleko w lesie rozbrzmiało głuche wycie, a potem dołączyło do niego szczekanie z sąsiednich działek. Pewnie jakiś bezpański pies szedł drogą budząc stale czujnych pobratymców – pomyślała szatynka siadając wygodnie na basze falistej. Na zewnątrz nieco powiało ciepłym letnim wiatrem od strony sporego, widocznego z dachu chatki jeziora. Jezioro z jakiegoś powodu nazywano Czarnym chodź zwykle kwitło na zielono i nikt nie próbował się w nim kąpać. Większość osób znacznie bardziej wolała w nim łowić ryby lub w najgorszym upale moczyć nogi ale nic więcej tylko właściwie żaden mieszkaniec wioski nie umiał wytłumaczyć czemu.Lid przy nikłym świetle księżyca poczęła rysować coś jakby mapę nieba z gwiazd, które widziała w oddali. Powoli z ostrożnie postawionych kropek zaczął wyłaniać się obraz czegoś jak by głowy jelenia. Cichy szmer na dole, a potem dźwięk tłuczonego szkła spowodował, iż dziewczyna porzuciła rysowanie i migiem wróciła na strych. Zamknęła okno i zeszła po skrzypiących, drewnianych schodach na dół starając się po drodze nie zabić o porozkładane wszędzie dywaniki. Za oknem coś walczyło z wystawionym na podjeździe workiem śmieci. Dziewczyna ostrożnie otworzyła ciężkie mosiężne zasuwki, po czym wyszła na betonowe schodki by zobaczyć co się dzieje. W ciemności ponownie coś zaszeleściło. Szatynka podeszła bliżej. Na podjeździe stworzenie przypominające lisa usiłowało rozszarpać zamknięte w torbie śmieci. Zwierz widząc Lidię zasyczał niczym wąż, a następnie nastroszył dziwne świecące w ciemności czerwone błony. Soczewki w oczach stwora również zapłonęły złowieszczo. Wtem dało się słychać trzaśniecie drzwi, a potem zdyszany głos dziadka.
- A pudziesz ty w diobły! - na te słowa lis momentalnie zwinął kołnierz, po czym zniknął w dziurze między deskami płotu okalającego działkę – Lid co ty tu po nocy robisz? Nie wiesz, że wściekłe lisy tracą strach przed ludźmi? - ofuknął ją Eustachy – chodź, wracamy do domu – złapał ja mocno za rękę i pociągnął w kierunku chatki.
- C-co? - dziewczyna jak by wyrwana z transu w końcu oderwała wzrok od parkanu i zerknęła na dziadka – t-tak już, jużidę.
- Może jesteś głodna Lid albo pić chcesz? - spytał uprzejmie stary Ramieński gdy zamykał za dziewczyną drzwi.
- Nie dziadku nie trzeba - odparła szatynka ale mężczyzna zdawał się jej w ogóle nie słuchać.
- Zaraz zrobię ci kanapeczkę i dam soku na pewno chcesz pić - powiedział, podchodząc do kuchenki i szukając w szafce nad nią soku pomarańczowego - Lid chcesz z czerwonej pomarańczy?
- Dziadku ale ja już mówiłam, że...
- To dam ci ze zwykłej, cholera wie co tam w tej czerwonej jest a nóż jakieś GMO albo inne siu-bździu - a mówiąc to zaczął nalewać jej do najbliżej leżącej w zlewie czystej szklanki.
Lid westchnęła i poczekała aż Eustachy skończy, po czym odebrawszy od niego naczynie zabrała się do picia bezsmakowej cieczy.
- Jeszcze kanapeczka - powiedział staruszek sięgając do chlebaka.
- Nie, dziadku na prawdę sam sok mi wystarczy - zapewniła kładąc swą drobną zimną rączkę na jego dłoni.
Mężczyzna zerznął na nią badawczo ale odpuścił.
- No niech ci będzie ale teraz zmykaj do łóżka bo ręce masz jak lody.
Mała cmoknęła go w szorstki pucołowaty policzek, po czym pognała na girę zostawiając sok na szafce pod kuchennym oknem. Zegar wybił z lekkim zgrzytem zardzewiałych trybików pierwszą ale Lid już tego nie słyszała. Tylko dziadek wracając do swego pokoju zerknął jeszcze na lokalną gazetę gdzie widniało kolorowe zdjęcie jakiegoś harcerzyka, który dwa dni wcześniej w czasie burzy na jeziorze zdołał się utopić.

***

- Tomasz pospiesz się wszyscy chcą do toalety potem się ogolisz! - wołała babcia, tupiąc jadowicie zielonym kroksem o jeden ze swych cudnych, szmacianych, kupionych na pchlim targu dywaników.
- To on ogóle ma coś do golenia prócz własnego ego? - spytała złośliwie zielonooka znosząc ze strychu zestaw do nurkowania na który składała się pożółkła od słońca fajka i stara niebieska maska.
- Jak byś nie zauważyła to mam! - warknął zza drzwi jej brat.
- Och nieb kłóćcie się, jest taki piękny dzień - poprosił Eustachy zbierając do kupy wszystkie ręczniki.
W końcu Tomek raczył opuścić łazienkę i pani Ramienska z domu Tkacz mogła zabunkrować się w toalecie by oprócz zwykłych czynności fizjologicznych zająć się upinaniem siwych włosów w niebotyczny kok. Jej wielkie, grube, plastikowe okulary wraz ze sztuczną szczęką odpoczywały chwilowo na parapecie gdy walczyka ze starą drewnianą szczotką.
- Babciu szybciej bo nam zajmą najlepsze miejsca nad jeziorem! - wolała Lid dmuchając jedna z trzech gumowych piłek.
- Już, już zaraz - odpowiedziała Jadzia wylatując z toalety by uciszyć wyjący w kuchni czajnik i przygotować herbaty wszystkim do zaśniedziałego, miedzianego termosu.
Tymczasem łazienkę po cichu zajął dziadek uniemożliwiając na jakiś czas babci dokończenie porannej toalety.
Wreszcie po kolejnych dwudziestu minutach cała rodzinka wysypała się z domku. Eustachy zamknął drzwi na ciężki mosiężny klucz i mogli wyruszyć nad wodę. Droga do jeziora prowadziła po ubitej drewnianymi kołami wozów szutrowej drodze z dwoma głębokimi na około pół metra koleinami, w których zalegały wieczne kałuże schnące tylko w trzydziestostopniowym upale. Na całej długości drogi po obu stronach kolein rosły przybrudzone kurzem drobne krzewinki miedzy innymi uwielbiane przez Tomka maliny i kochane przez Lid poziomki. Ciężkie fioletowe jagody cieszyły się zaś zainteresowaniem dziadków, którzy skutecznie opóźniali dotarcie do celu ciągle po nie sięgając. Wychodząc z domku droga zakręcała wpadając w trasę przeciwpożarowa, a potem zjeżdżała w las w kierunku terenu wycinki sosen i szkółki leśnej. Idąc miedzy drzewami nagle Lid dostrzegła jakiś ruch w gęstej trawie opodal dogorywającego stawiku, w którym to Eustachy jeszcze za swych młodzieńczych lat łowił ryby. Podbiegła tam, a za nią podążył jak zawsze rozczochrany pan idealny.
- Co tam masz Lid? - spytał zaglądając zielonookiej przez ramię by zobaczyć, czmychającego do ukrytego za niewielkim wałem płytkiego bagienka, zielonego płaza.
- To chyba była tylko żaba - odparła dziewczyna, wracając na ścieżkę.
Po jakimś czasie w końcu nasi milusińscy dotarli nad spore piaszczyste jezioro skryte między wiekowymi modrzewiami i rozłożystymi wierzbami plączącymi. Pomimo skwaru jaki lał się z bezchmurnego nieba na plaży nie było jeszcze ani jednego wczasowicza.
- Oho, pewno do sklepu pojechali albo na bazar – zawyrokowała babcia Jadzia rzucając na pomieszany z glebą brudny szary piach swój nowiutki ręcznik w pomarańczowe pasy.
Za nim poleciał, zielony ręcznik Lid, czerwony Tomka i drugi w żółte pasy dziadkowy. Niebieska piłka także niebawem znalazła swoje miejsce w przybrzeżnych szuwarach. Gdzieś opodal zrujnowanego, drewnianego pomostu zakwakała tłusta kaczka. Wszechogarniającą przyjemną ciszę przerywały rzadkie pobzykiwania złośliwych komarów. Jako pierwszy spokojną taflę jeziora zmącił rozczochrany łeb Tomasza, a zaraz za nim do wody wszedł poprawiając swe liczne fałdki jego dziadek. Babcia rozłożyła sobie aluminiowy leżak, po czym postawiwszy go na słońcu zajęła się opalaniem. Lidia chwilę walczyła z fajką aby odczepić ją od maski i móc popływać sobie nieco krytą żabką bez wdychania kurzu z wnętrza pożółkłego plastiku. Pod wodą stado drobnych okonków zmieszało się w trakcie ucieczki przed ludzkimi ciałami z ławicą małych krasnopiórek ukrywających się gdzieś w pobliżu paru większych, kwadratowych kamieni pochodzących zapewne z fundamentów pobliskiego tartaku. Gdzieś za jedną z tych nietypowych skał urządziły sobie polowanie na ważki dwa młode szczupaczki. Głośne chlupnięcie odstraszyło je jednak. Lid wynurzyła głowę akurat by zobaczyć jak Tomek ponownie wspina się na Eustachego by skoczyć na bombę w głębszą część akwenu, bowiem piaszczysta i płytka część jeziora po nie całych dziesięciu metrach kończyła się nagle rowem ukształtowanym zapewne przez któryś z lądolodów, które stworzyły wiele podobnych zbiorników wodnych w okolicy.
- Ej! Ja też chcę! - zawołała zielonooka do brata.
- No to chodź! - odparł ze śmiechem dziadek.
Młoda podpłynęła do niego, a następnie wylazłszy mu na ramiona naciągnęła porządniej maskę i skoczyła. Najpierwzobaczyła chmarę seledynowych bąbelków, które z prędkością błyskawicy zwiały ku powierzani, a potem ujrzała podwodną łąkę pełną powykręcanych ciemnozielonych wodorostów znikających gdzieś w mroku głębiny. Pośród nich kryły się pojedyncze większe karasie. Lid obróciła się by zobaczyć, że dziadzio stoi na jednym z fundamentów, po czym się wynurzyła.
- No i co tam ciekawego pod wodą Lid? - zagadnął Eustachy, pomagając wnukowi ponownie na siebie wleźć.
- Trochę ryb, mnóstwo glonów i jakoś tak ciemno, mętnie – zdała relację dziewczyna poprawiając maskę i łapczywie chwytając powietrze przez usta.
- Trudno się dziwić, mało kto tam pływa – rzekł staruszek – Gotowy Tom?
- No ba, że gotowy! – zawołał chłopak, mocno odbijając się od ciała starszego mężczyzny, a następnie znikając w głębinie przeraźliwie przy tym chlupiąc.
- Oj Tomaszu – Eustachy ze śmiechem zakrył twarz.
Przez moment ku górze wypływały same bąbelki. Lid i wąsacz patrzyli na to z zadowoleniem ale po chwili dotarło do nich, że coś się dzieje gdy w miejscu gdzie zniknął szatyn woda zaczęła się kotłować.
- Tomek! - zawołał dziadek ze swojego miejsca, a Lid w mig zanurkowała by sprawdzić jakie wydarzenia mają miejsce pod powierzchnią.
Po zniknięciu zasłony z pęcherzyków powietrza dziewczynie ukazał się najpierw wijący się niczym piskorz brat, a w kolejnej chwili dostrzegała, iż coś trzyma chłopaka za stopę kryjąc się w wodorostowym dywanie. Na początku zielonookiej wydało się, że ten idiota zwyczajnie się w nie zaplątał ale potem dostrzegła poszarpaną, wydającą się być zieloną przez barwę wody, koszulę oraz kilka opuchniętych, owiniętych wokół kostki szatyna, brudnych jakby spalonych palców. Dziewczyna zamachała nogami by podpłynąć bliżej i choćby spróbować rozluźnić uścisk nieznanej ręki. Nastolatek kopał jak opętany próbując ze wszystkich sił dostać się do zbawiennej powierzchni. Nic jednak nie pomagało. Napuchnięte zimne łapsko nie puszczało, a wręcz zdawało się, iż usiłuje wciągnąć swą ofiarę w głębiny. Nagle spomiędzy wodorostów wyjrzała para zbielałych wytrzeszczonych oczu umieszczonych w bladej niczym papier twarzy z owiniętymi dookoła uszu i szyi rzadkimi, rudymi kłakami. Na piersi dziwa co jakiś czas połyskiwała zaśniedziała lilijka. Jedno spojrzenie w te puste, martwe, czarne źrenice spowodowało, iż monstrum momentalnie puściło chłopaka i znikło w szalonym pędzie między podwodnymi trawami. Wyglądało więc na to, iż monstrum po prostu się czegoś przestraszyło. Ale czego i czemu? Tego Lidia nie wiedziała. Po chwili do rzeczywistości przywołało ją mocne szarpnięcie za włosy. To dziadek zdecydował się w reszcie interweniować wyciągając oba wnuczęta na piaszczystą mieliznę. Dopiero teraz Lid dostrzegła sine ślady na kostce brata.
- Co się stało!? - zawołała babcia, podbiegając do ich trójki i w rozpędzie gubiąc gdzieś w krzakach książkę.
- To chyba – zaczął dziadek – była porzucona sieć – rzekł spoglądając na utykającego Tomka, który usilne starał się pomimo bólu zachować kamienną twarz.
- Ale ciągnęła jak by żywa była – stęknął gdy został posadzony na leżaczku.
- Pewno sporo ryb było w środku – odparła babcia oglądając opuchliznę – A ty co widziałaś Lid? Lid? - dziewczyna nadal stała w wodzie do kostek i patrzyła na drugi brzeg akwenu zupełnie nie obecna – Halo, Lid! Wyjdź z wody – poprosiła babcia podchodząc do niej i kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Co? - młoda odwróciła się w kierunku białowłosej i zajrzała głęboko w jej starcze brązowe oczy.
- Pytaliśmy coś ty ta widziała, znaczy się pod wodą?
- Wydawało mi się, że rękę ale teraz już sama nie jestem pewna – rzekła po chwili namysłu – może faktycznie to była tylko sieć – ale gdy tylko zamknęła oczy ponownie w głowie pojawił jej się obraz tych przerażających, białych ślepi.
Dziadkowie wymienili badawcze spojrzenia i zajęli się opatrywaniem kostki. Od strony wsi powiał zimny ostry wicher, a na niebie pojawiły się pierwsze, ciemne chmury niczym brzuchy zionących ogniem smoków zwiastujące nagłą zmianę pogody.
- Lepiej chodźmy, na burzę się zanosi – rzekł Eustachy pomagając Tomkowi wstać.
Babcia zwinęła leżak, odnalazła książkę i wolnym krokiem ruszyła za męską częścią rodziny w kierunku domku. Lid migiem zajęła się ręcznikami oraz porzuconą w trzcinie piłką, po czym dogoniła dziadków i wraz z nimi udała się w kierunku chatki by opatrzyć pana idealnego oraz schronić się przed nadchodzącym deszczem.

***

- Chyba trza będzie znaleźć nowe miejsce na kąpielisko – skrzywił się dziadek, podając odpoczywającemu na bujanym fotelu Tomkowi kubek z gorącym kakaem.
- Tak, może w sąsiedniej wsi będą mieli jakieś jeziorko – zgodziła się z nim babcia, odstawiając czyste naczynia do szafki.
- Babciu, czemu nikt się nie kąpie na czarnym? - spytała w pewnym momencie Lid.
- Bo widzisz wnusiu... – zaczęła Jadzia ze zbolałą miną.
- Spokojnie ja opowiem – wtrącił się jej mąż siadając w drugiem z foteli i zapraszając Lid aby usiadła mu na kolanie – dawno temu gdy ja i babcia byliśmy jeszcze młodzi. Tak jakoś nie długo po wojnie odbyły się tu zawody pływackie między rosyjskimi, a polskimi oficerami. Od takie sobie ćwiczenia. Nie było tu wtedy jeszcze chatki, a jezioro było aż do tego spadku co się zaczyna za płotem co schodki wymurowałem w zeszłym roku – o dach z blachy falistej uderzyła silna ściana ciężkiego zimnego deszczu - No i na początku to wszystko było dobrze. Nasi sobie pływali wygrywając wyścigi z tymi z armii czerwonej aż się wziął i zdenerwował ich przełożony – zaskrzypiała gdzieś spróchniała deska - że jak to polskich żołnierzy oni zwyciężyć nie umieją, a że był pływakiem nie lada to wyzwał polskiego oficera na wyścig. Nasz oczywiście się zgodził bo nie był tchórzem ale pogoda zaczęła się wtedy psuć – grube, ciężkie krople poczęły pod wpływem wiatru walić przeraźliwie w okna - Zwykli szeregowi starali się uprosić obu zawodników by sobie odpuścili wyścig aż się pogoda poprawi ale do tamtych nic nie docierało. Normalnienie jak grochem o ścianę – dziadzio wyciągnął zza fotela butelkę wina z wiśni, po czym odkorkowawszy pociągnął trzy solidne łyki nim wrócił do historii – zimno się zrobiło, ciemno jak w nocy – gdzieś w pobliżu chatki walnął piorun przecinając mrok jasnym błyskiem upiornego, błękitnego światła - ale oni nic sobie z tego nie robili. Sędzia wystrzelił z muszkietu i obaj jęli płynąc do boi na środku akwenu, a kto szybciej, kto prędzej bolę okrąży i wróci ten wygrany. Byli w połowie drogi do boi gdy trzasnęły pierwsze pioruny. Żołnierze pochowali się między drzewami, ale tamci nie zawrócili – na zewnątrz huknął grom wstrząsając całym domkiem od fundamentów aż po dach - Oba garnizony jeszcze nim tak zaczęło nawalić zwinęły się do sąsiedniego baru i o zawodnikach kompletnie zapomnieli. No i na środku jeziora akurat w bojkę przy, której byli, taki piorun walnął, że obu zabił na miejscu, a wicher wiał taki, że ciała gdzieś w głębiny zniosło – jak by na potwierdzenie w najbliższą domku brzozę walnęła błyskawica tak silna, że wisząca pod sufitem samotna żarówka zamigotała przestraszona ale na szczęście nie zgasła – oczywiście jak burza ustała poszli ich podwładni szukać. Trzy dni trwały penetracje jeziora ale nikogo nie znaleźli. Natomiast czwartego dnia gdy już żołnierze mieli wyjeżdżać utopił się syn właściciela baru, miał na szyi tak jak Tomek na kostce sine ślady. Od tej pory nikt do jeziora nie wchodził i obawiam się, że tak samo się skończy to z Trzcinowym.
- Ale tu przecież żadnego takiego zdarzenia nie było – zaoponowała Lid.
- No właśnie, niestety było – rzekła smutno babcia wyjmując spod stosu gazet informacje o utonięciu jakiś miesiąc wcześniej jakiegoś harcerzyka – widzisz? Utopce grasują, trzeba było ciał odnaleźć i pochować, a teraz to tałatajstwo będzie ludzi dusiło.
- Co wy jej za bzdury opowiadacie – oburzył się Tomasz – jakie tam utopce, zwykła sieć! Nauka nie zna czegoś takie jak zombie ani tym bardziej utopce.
Dziadkowie jak na komendę westchnęli gdy kolejny piorun trafił w linie energetyczną gasząc w domu wszystkie świtała.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz